Często słychać opinie Trenerów i doświadczonych Zawodników, że wycieczki biegowe nie są najlepsze i niosą tylko ryzyko kontuzji.
Ja się z tymi tezami nie zgodzę. Oczywiście, góry to nie jest naturalne środowisko biegaczy z bieżni, czy ulicy i można zrobić sobie krzywdę na każdym kroku. Jest jednak coś, poza realizowaniem treningu naturalnej siły i wytrzymałości, co najbardziej do mnie przemawia, a mianowicie płynąca przyjemność z przebywania w pięknych okolicznościach przyrody – dla mnie ma to olbrzymie znaczenie. W takich warunkach zwyczajnie praca „wchodzi” lepiej. Trening w trudnym górskim terenie to nie tylko wspomniana naturalna siła biegowa, ale też poddawanie organizmu hipoksji. Mimo, że najwyższym szczytem wycieczki był Śnieżka położona na lekko ponad 1600 m n.p.m., to czułem momentami niedotlenienie, szczególnie gdy biegiem zdobywałem kolejne szczyty. Być może jest to przyczyną dużych zmian wysokości, a co za tym idzie warunków atmosferycznych.
Cała piątkowa zabawa zaczęła się w Karpaczu, skąd czerwonym szlakiem pobiegłem na Śnieżkę. Początek na rozgrzewkę marszobiegiem, dalej ostry podbieg. Zatrzymałem się tylko przy tablicach ku pamięci i ku przestrodze, poświęconych ludziom, których góry pokonały. Ze Śnieżki marszobiegiem ruszyliśmy w stronę Szrenicy z towarzyszem Irkiem – dzięki za wspólną wycieczkę!
Szlak między rozwidleniem na Kopę, a Odrodzeniem nie jest najlepszy do biegania – wszędzie wystają ostre i nierówne kamienie. Natomiast idealna droga ciągnie się od schroniska pod Śnieżką na wspomnianą Kopę – częściowo kamienista, a częściowo szutrowa – wprost jak zrobiona dla biegaczy 🙂
Od Odrodzenia na Śnieżne Kotły i dalej do Szrenicy można już zasuwać – tu rozwinąłem skrzydła i pobiegałem w niezłym tempie. Było fantastycznie – bezchmurne niebo, ciepłe promienie słońca i delikatny chłodzący wiatr. Wypiłem kilka małych butelek wody, które uzupełniałem w schroniskach. Na Szrenicy nie odmówiłem sobie herbatki z sokiem i kawałkiem ciasta – smakowało jak zawsze po długich wysiłkach!
Samo zejście ze Szrenicy nie należało do przyjemności – zmęczone nogi i bardzo strome i nierówne podłoże. Jednak to była praca na zmęczonych mięśniach, czyli to, co w Maratonie jest normalnością i co trzeba regularnie na różne sposoby ćwiczyć.
Całość zamknęła się poniżej 4h i pokonaniem 33 kilometrów. Po bieganiu czekała odnowa:
Treningów tego typu nie będę często powtarzał, im bliżej Maratonu, bieganie musi być szybsze i w terenie zbliżonym do startowego. Kolejny trening siły biegowej na drodze z Piechowic do Jakuszyc, a wcześniej dla rozpędzenia nóg „tysiące” na drodze do Świeradowa, czyli słynny Zakręt Śmierci.
Również Wam życzę tak przyjemnych treningów!
2 Comments
Mariusz
fajną wycieczkę biegową miałeś 🙂
Moim zdaniem, a jestem amatorem, to wycieczki biegowe przydają się.
Zwłaszcza, gdy nie realizuje się sztywnego planu treningowego i/albo sporo biega się w terenie.
Jeśli ktoś, tak jak Ty, trenuje do maratonu ulicznego i uważa to na konkretny cel to częste bieganie po np. górach nie wchodzi w grę. Zgodnie z zasadą trenowania w warunkach najbardziej zbliżonych do docelowego wyścigu.
Trzeba po prostu takie wb odpowiednio dopasować do swojego biegania i robić to z głową.
Powodzenia w przygotowaniach 🙂
pozdrawiam serdecznie Piotr
@Piotr Stanek
Było rewelacyjnie, ale tak jak piszesz, dla mnie był to trudny trening.
Myślę jeszcze o jednej łatwiejszej wycieczce w sierpniu. Ze Szklarskiej na Szrenicę, do Odrodzenia, dalej w dół do Przesieki i Reglami do Szklarskiej Poręby w mocnym już tempie.
Następne 30-stki już tylko na nudnym asfalcie 😉