Barcelona Maraton 1.08.2010 r.

Wielkie dzięki dla Wszystkich za doping, pomoc i gratulacje! Wiem teraz, że warto się męczyć jeszcze dużo bardziej.

poniżej relacja z całych zawodów z mojego punktu widzenia

Cała przygoda z Mistrzostwami Europy rozpoczęła się po Maratonie we Wiedniu. Nie uzyskałem tam wprawdzie minimum jakie wyznaczył Polski Związek Lekkiej Atletyki (2:13,00), ale po namowach udało się przekonać federację, żeby wysłała mnie jako członka drużyny maratońskiej. Heniu Szost z Adamem Draczyńskim mieli pewne normy i duże szanse na zajęcie wysokich miejsc. Ja biegnąc razem z nimi miałem walczyć o jak najlepszy czas, ponieważ do klasyfikacji zespołowej liczyła się suma 3 najlepszych wyników reprezentantów danego kraju. Byłem bardzo szczęśliwy, wiedząc, że pobiegnę z orzełkiem na piersi w tak ważnych zawodach, jednak czułem, że będzie to wielkie wyzwanie i wielki wysiłek, szczególnie z uwagi na panujący w Barcelonie klimat i porę startu (10:05).

Przygotowania

Wszystko działo się błyskawicznie. Wiedeń był 18 kwietnia, a ja już na początku maja trenowałem do kolejnego maratonu. Na początek był 3 tygodniowy wprowadzający obóz w Szklarskiej Porębie, następnie 2 starty kontrolne, które pokazały, że formy nie ma. Później wyjazd na 4 tygodnie do Sankt Moritz, gdzie udało się wykonać bardzo dobry trening. Zaraz po zjeździe wygrałem mocno obsadzony, upalny bieg w Jarosławcu, co dobrze prognozowało na ostatnie 3 tygodnie przygotowań. Do tygodnia po górach biegało się fantastycznie, następnie mały dołek i wyjazd na 10 dni do włoskiej Ostii w podobny do barcelońskiego klimat. Tam trenowało się najpierw super, a z każdym kolejnym treningiem coraz ciężej. Było to deprymujące, jednak Trener przekonywał, że tak być musi. Po przyjeździe do Barcelony ponad 50 godzin bez biegania – można jajko znieść z tego czekania. Najgorsze jest ostatnie wyczekiwanie, czas płynie wolno, nie byliśmy nawet na stadionie oglądać kolegów i koleżanek z reprezentacji. Oczekiwanie i akumulacja sił. W czwartek wizytowaliśmy fragment trasy i ustalaliśmy szczegóły odnośnie startu i ostatnich godzin przed. Nastawienie bojowe i duży respekt do pogody i rywali.

Dzień biegu

Noc była dosyć ciężka, stres daje pierwsze wyraźniejsze objawy –bezsenność do 00:30 później kilka godzin snu i pobudka 30 min przed budzikiem, chwilę po szóstej. Lekkie śniadanko z 2 kromek jasnego chleba, z miodem z rodzinnej pasieki, herbatka i marsz do pokoju w celu dokończenia przygotowania płynów, żeli i woreczków z lodem. Kamizelka lodowa już od doby leżała w zamrażalniku.

Wszystko gotowe, o 8:00 ruszamy specjalnym autobusem na start. Ostatnie 2 godziny minęły błyskawicznie, najpierw dojazd, później przejście do strefy dla zawodników, trenerów, lekarzy masażystów etc., ostatnie ustalenia dotyczące rozmieszczenia serwisu na trasie (tu wielkie podziękowania dla całej ekipy, Trenerzy pomagali przez cały Maraton podając przygotowane zestawy i żywo dopingując). Mały masaż rozgrzewający i typowa rozgrzewka maratońska na 45 minut przed startem. Pierwsze wrażenia obiecujące, zaszło słońce i upał nie dokuczał. Zaraz po krótkim bieganiu z powrotem do strefy zawodników, ubranie kamizelki z lodem, trochę rozciągania, startówki na nogi, plastry na brodawki, wazelina na palce stóp i gdzie trzeba, biała czapeczka i zaraz do Call roomu – specjalnej strefy tylko dla zawodników po odbiór i sprawdzenie chipów startowych. Na starcie jesteśmy chwilę przed dziesiątą. Ostatnia przebieżka, uzupełnienie płynów, do końca w ręku woreczek z lodem. Podchodzimy do linii startu, teraz przychodzi uczucie spokoju. Dotrwałem w przygotowaniach do końca, jestem zdrowy, zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby mieć optymalną formę. Teraz już tylko walka, odpowiednia taktyka, rozsądek i trzeźwy umysł. Już się nie denerwuję, będzie dobrze!

Strzał

10:05 – ruszyliśmy, jest nas 64. Początek bardzo wolny, ustawiam się na około 20-25 pozycji, tak wyszło. Po 200 metrach nawrót o 180 stopni i zwolnienie do zera, za 500 metrów kolejny . Pierwszy kilometr w 3:18 – strasznie wolno. Dalej kolejne 2 nawroty i zwolnienia. Biegniemy bardzo spokojnie. Nikt nie ma ochoty prowadzić w mocnym tempie, już po 2 kilometrach czuć temperaturę. Skończyliśmy 2 małe pętle, teraz wbiegamy na dużą 10-cio kilometrową, którą pokonamy 4 razy. 2,5km pierwszy punkt z wodą i gąbkami. Grupa jest duża i zbita, wszyscy próbują się ustawić tak, żeby sięgnąć po wodę, kolejne zwolnienie. Podobna sytuacja na 5, 7,5 i 10km. Spory odcinek biegnę krok w krok za Stefano Baldinim. To bardzo motywujące. 10km mamy w 32:40 i co ciekawe grupa jest już rozciągnięta. Tumult jest w tym miejscu trasy niesamowity. Jest mnóstwo kibiców, flag, okrzyków. Ze wszystkich stron słyszę doping, również moje nazwisko. Po kolejnym nawrocie na 11 km przy kolumnie Krzysztofa Kolumba zdecydowane przyspieszenie, odpuszczam. Kilometr mam w 3:06. Założyłem sobie, że nie będę biegł szybciej niż 3:10. Zaraz jednak, biegnąc swoim tempem, powoli zaczynam dochodzić do czołówki i doganiać kolejnych zawodników. Na 15km jestem na ok. 15 pozycji. Te 5km w 16:07, więc tempo jest już szybsze. Trener Jaszczak podaje mi butelkę z wodą, pierwszym żelem energetycznym i lodem pod czapkę. Piję bardzo dużo, resztę wylewam na kark. Czuję się naprawdę dobrze. Powtarzam sobie w myślach, że doganiam czołówkę centymetr po centymetrze, stopniowo bez żadnych zrywów. Do 30 km muszę dobiec jak najmniejszym kosztem sił i jak najbardziej schłodzony oraz optymalnie nawodniony. Kolejny kilometry, punkty odżywcze i odświeżania mijają bardzo szybko. Półmaraton w 1:08:25, czyli mniej więcej tak jak układałem sobie to w głowie. Teraz myśli kłębią się wokół jednego celu – utrzymywać swoje tempo, biec jak najbardziej oszczędnie, ale w rytmie i przeć do przodu. Ciągle widzę kolejnych zwalniających przeciwników z czołówki. Wyprzedzam, przesuwam się na coraz wyższe pozycje. Ciągle widzę prowadzących. Wszystko to bardzo motywuje, czuję że stać mnie na bardzo wysoką pozycję, myślę o pierwszej szóstce, a nawet o zwycięstwie. W pewnym momencie znalazłem się na 7-8 pozycji.

Dzwonek

Na koło do mety, przebiegając przez bramę start/meta słyszę dzwonek oznajmiający rozpoczęcie ostatniego okrążenia. Jeszcze niedawno biegając na bież oznaczało to już finisz na całego, tu też zaczęła się zasadnicza część dystansu mająca potrwać jednak jeszcze ponad pół godziny. Czuję swoją wielką szansę. Zmęczenie daje już o sobie znać, ale to normalne. Czekam z utęsknieniem na 32,5km gdzie będzie woda. Chwytam 2 butelki, te bardziej oszronione, wyjęte później z lodówki, wypijam 4-5 dużych łyków, resztę wylewam na siebie. Lekko odczuwam kolkę, co jest sygnałem, że piję zbyt dużo. Na 35km zjem już pół żela i wypiję tylko tyle co trzeba. Jestem na 35km jest już bardzo ciężko, jednak to już końcówka – ostatnie 7km. Dam radę. Spadłem na 10 pozycję, wyprzedził mnie Anglik w mocnym tempie, niestety nie daję rady go przytrzymać. Nie jest dobrze. Myślę o kolejnym punkcie odświeżania. Jest mi bardzo gorąco. Czuję, że zwalniam, że nogi odmawiają posłuszeństwa. Skracam krok, żeby nie hamować. Staram się za wszelką cenę utrzymywać rytm. Na 37 zrzucam czapkę, teraz poleję głowę wodą. Stawiam sobie krótkie cele, krótkie etapy do pokonania, później kolejne. Jestem na 38km na którym jest lekki podbieg, teraz wyrosła tam góra. 39 km, to już tylko trzy, nie, niestety aż 3 kilometry. Biegnę bardzo wolno – 3:51. Czytałem książkę o gospodarowaniu czasem. Było tam stwierdzenie, że nie ma czegoś takiego jak czasowstrzymywacz – według mnie jest i to właśnie wtedy dał o sobie znać. Jeszcze tylko dobiec do 40km, później już dobiegnę. Wbiegam na ostatnie wahadło (ostatnie 2,5km), doping jest ogłuszający, wszędzie flagi, mnóstwo ludzi. Kręci mi się w głowie, niewiele słyszę. Nie mam energii. Przez głowę przenika myśl, że chyba nie dobiegnę, moje tempo jest chyba coraz wolniejsze. Za 40 km chwytam wodę z odżywką. Chyba stawia mnie to na nogi. Znowu w szybkim tempie wyprzedza mnie kolejny zawodnik, tym razem Włoch, znowu nie mogę odpowiedzieć. Marzę o kolejnym napoju. Wiem, że na mecie będzie Powerade. Zostaje jakieś 1200 metrów. To już prawie meta. Wiem, że gonią mnie kolejni biegacze, widziałem na nawrocie. Muszę walczyć do końca. 500 metrów. Teraz przyspieszam, nie jest tak źle, nie dogonią mnie. Nagle skurcz! najpierw mały, chyba ostrzegawczy, a zaraz dwugłowy uda sztywniej zupełnie. Teraz biegnę z ciężarem na lewej nodze, a prawą powłóczę. Całe szczęście, że to stało się dopiero teraz. Ostatni zakręt i widzę metę. Finiszuję, podnoszę ręce, chyba tylko do połowy. Widzę krzesło, proszę o napój. Jeden wypijam bez oderwania, drugi biorę ze sobą. Trener zabiera mnie do lekarza, który okłada mi nogi lodem. Wielka ulga. Zewsząd gratulacje. Idę się przebrać, jedziemy do hotelu. Dobiegłem!!!

Wszystko zakończyło się na 12 miejscu z czasem 2:21.54. Myślę, że byłem dobrze przygotowany zarówno fizycznie jak i chodzi o serwis na trasie. Oczywiście o całej rywalizacji i wynikach zadecydowała pogoda, która akurat w niedzielę była najładniejsza – na wakacjeJ. Taktycznie pobiegłem dosyć dobrze, choć gdybym zaczął jeszcze spokojniej to pewnie zająłbym wyższą pozycję, ale tak spróbowałem walki o najwyższe miejsca. Międzyczas z półmaratonu miałem na medal. Podczas biegu zmęczyłem się tyle co w czasie 3 pierwszych maratonów razem wziętych, ale było warto!

Dzięki!

Chciałbym serdecznie podziękować Trenerowi Grzegorzowi Gajdusowi, kolegom z reprezentacji za wspólny trening. Specjalistom z którymi współpracuję: Kubie Czai za pomoc w ułożeniu diety i odżywiania na trasie. Dla Szczepana Figata za ratowanie zdrowia, dla Pana Naskręta za wskazówki dotyczące techniki biegu. Oczywiście dla żony Ani za kolejne miesiące wyrozumiałości. Dla Nike za super startówki Nike Zoom Streak 3 i doskonały sprzęt treningowy, dla Powerade za zapewnienie odpowiedniego nawodnienia i pomoc w przygotowaniach, dla Polskiego Związku Lekkiej Atletyki za 3 miesięczną opiekę przed Maratonem oraz dla Komitetu RAZEM po zdrowie finansowe! za wsparcie i wszelką pomoc.

I oczywiście dla Was kibiców i przyjaciół, którzy wysyłacie dobre emocje. Dziękuję wszystkim za gratulacje, których dostałem po biegu mnóstwo, za sygnały wsparcia przed startem, za wszystkie wejścia i wpisy na tej stronie.

Dzięki i obiecuję, że będzie lepiej

poniżej jeszcze wykres tętna, jakie miałem podczas barcelońskiego maratonu:

film z zawodów

Untitled from Mariusz Gizynski on Vimeo.